W naszym kalendarzu sezonu 2024, jest event, oznaczony logiem Nurburgringu i Spa, dwóch, legendarnych europejskich torów, które znajdują się bardzo blisko siebie, a które dość mocno rozpalają wyobraźnie wszystkich, którzy choć trochę interesują się motoryzacją.
Tak, byliśmy tam! To pierwszy tego typu wyjazd pod szyldem VTEC Cup, mocno eksperymentalny i badawczy, dlatego też nie był szerzej reklamowany (informacje były podawane głównie w naszej grupie zamkniętej dla “kontraktowych” zawodników VCP), choć publiczny post na temat możliwości dołączenia do nas pojawił się i faktycznie kilka osób zdecydowało się pojechać z Nami.
Niestandardowa stawka
Nasza ekipa liczyła łącznie niecałe 20 osób. Składała się z:
– 5 Hond: Integry DC2, Civica FK8, dwóch Civiców FN2, Civica ED3
– Forda Fiesty ST
– Opla Calibry
– VW Golfa
– Citroena Berlingo mamy kolegi (xD)
Oprócz tego na miejscu spotkaliśmy grupę innych okazjonalnych bywalców naszych zawodów 🙂
Długi weekend w raju
Wyruszyliśmy z różnych miejsc Polski w czwartek wczesnym rankiem, tak aby wieczorem dojechać na swoje miejsca noclegowe i w piątek ruszyć w teren ze świeżymi, wypoczętymi głowami. Droga przebiegła sprawnie i bez większych komplikacji (przy czym należy dodać, że większość z nas podjęła ryzyko jazdy na kołach, bez żadnych lawet :D). Załapaliśmy się jeszcze na ostatnią godzinę czwartkowych jazd turystycznych, ale chyba nikt nie odważył się pojechać na okrążenie po kilkunastu godzinach trasy. Woleliśmy spokojnie napawać się widokiem toru i jeżdżących na nim aut.
Trzeba przyznać, że pierwszy kontakt z nitką z perspektywy widza robi kolosalne wrażenie i buduje gigantyczny respekt, a wręcz strach przed tym 21km molochem 😀 Nie będę spoilował, to jedna z tych chwil, którą trzeba przeżyć osobiście.
Piątek, to naprzemienne zwiedzanie atrakcji, przeplatane oglądaniem tego co dzieje się na torze (Trackday). Byliśmy na zamku Nurburg (piękny widok z góry, pozwalający na ocenienie tego, jak gigantyczna jest Nordschleife), zwiedziliśmy muzeum Ring Werk, odwiedziliśmy sklepiki w Ring Boulevard i kupiliśmy pamiątki, przejechaliśmy wiele przepięknych tras wokół samego toru, również tych wiodących przez park technologiczny w Meuspath, gdzie siedziby mają znane firmy związane z motorsportem. O 17 rozpoczynały się jazdy turystyczne, których już nie mogliśmy odpuścić. Niestety ze względu na długi weekend u naszych zachodnich sąsiadów, na Nurburgring zjechały tłumy, a niektórzy z nas przestali nawet blisko 1,5h czekając w kolejce na swoje okrążenie.
Sobota – dzień skupiony na samym Nordschleife. Każdy w swoim tempie i wg własnej wizji dzielił swój dzień pomiędzy jazdą, oglądaniem akcji na torze z jednego z wielu punktów widokowych, zwiedzaniem okolic i jedzeniem 😀 Część ekipy postanowiła zwiedzić teren na rowerach (co całym sercem polecam, bo to zupełnie inna, przepiękna perspektywa). Niedziela to był czas ostatnich okrążeń i powrotu do domu. Halo! A co ze Spa? O tym pod koniec.
“Bieszczady” z ponad 20-kilometrowym torem
Teraz trochę o samym miejscu i jego wyjątkowości, choć nie wiem, czy jestem w stanie to opisać w wystarczająco przekonujący sposób. Nurburgring i jego okolice, to niekończący się festiwal motoryzacji, taka Forza Horizon w realnym życiu, gdzie centralny punkt to sam tor i wjazd na jego nitkę. Wokół górski, zielony krajobraz, z cudownymi widokami, topowymi trasami, miasteczkami przesiąkniętymi wyścigowym klimatem, w których każda restauracja czy knajpa korzysta z obecności tego legendarnego toru, wypełniając wnętrza gadżetami, fotografiami i pamiątkami dotyczącymi wyścigów. Nikt nie narzeka, że od 8 do 19 w całym mieście słychać opony, piszczące klocki i silniki, nikt nie chce zamykać toru. Tam ludzie go nie nienawidzą, tam są wdzięczni że jest i że napędza turystykę do niebotycznej skali, będąc głównym a może i jedynym takim elementem wpływającym na rozwój i dobrobyt całego regionu.
Na samych ulicach trudniej spotkać BMW serii 3 w dwulitrowym dieslu niż M3 Competition. Topowe modele Porsche GT3 RS w dziesiątkach konfiguracji zupełnie powszednieją i w pewnym momencie przestają skręcać karki, a większe zainteresowanie budzi stary dostawczy Citroen na nitce toru niż kolejny supercar. Co więcej, praktycznie wszystkie te sportowe auta nigdzie się nie spieszą, a leniwie się toczą po okolicy, wiedząc, że utrzymanie porządku na ulicach okalających Ring to jeden z priorytetów, pozwalających na utrzymanie obecnego stanu rzeczy i cieszenie się tym obiektem przez kolejne lata. Zresztą po co łamać prawo i upalać na ulicy, skoro miejsce, gdzie gaz można wcisnąć do oporu jest zaraz obok?
“I jak było? Jakie czasy?”
Sam tor to zupełnie inna bajka, inny rodzaj motoryzacyjnego doświadczenia niż to co znamy z standardowych polskich a nawet europejskich obiektów. I tak też polecamy do tego podchodzić, mimo, że to chyba najbardziej niezrozumiały (przez osoby, które jeszcze tu nie były) element całego wyjazdu.
Kiedy ktoś zapytałby mnie “jakie czasy na ringu?” to prawdopodobnie odpowiem “Nie wiem stary, może poniżej 9 minut, ale nie mierzyłem”. Jak nie mierzyłem? No po prostu. Tu raczej nie czuje się takiej potrzeby, a często nie ma nawet możliwości. Sama nitka jest tak długa, zmienna, skomplikowana, że dopóki nie jesteście stałymi bywalcami z kartą sezonową, nie robicie wielu kółek, w luźniejsze dni, nawet nie ma sensu mierzyć nic (chyba, że bez presji, dla własnej satysfakcji i wiedzy), bo początkowo nawet nie zbliżycie się do limitu możliwości Waszych i Waszego auta. Możecie czuć się jak najszybsi na torze, ale za pół minuty w lusterku pojawi się leciwe VW Polo, z dziewczyną za kierownicą, które po prostu zje Was w kolejnej sekcji zakrętów (polecam niedawne odcinki na kanale Mishy Charoudina). Jednocześnie na tej samej sekcji swoją 200 konną Hondą wyprzedzicie nowego Turbo S. Tutaj wszystko może przewrócić się do góry nogami…
Trytytki na jajach – obowiązkowe
… i to dosłownie. Nordschleife jest niebezpieczna, szczególnie podczas jazd turystycznych (czyli tego w czym właśnie uczestniczyliśmy). Podczas takich dni obiekt nie jest prawnie torem, a jednokierunkową, płatną droga publiczną. Właśnie ta formuła jest wyjątkowa w skali świata i zapewnia największą popularność Ringowi, dając możliwość przejechania pętli w praktycznie dowolnym, sprawnym aucie za zaledwie 35e/okrążenie. Jaki tego efekt? Dość spory chaos. Jednocześnie na nitce znajduje się kilkaset aut, od dostawczaków, aż po hipercary, a o motocyklach pędzących pomiędzy nimi już nawet nie mówię 🙂
Jest wąsko, ciasno, nierówno, bardzo szybko i stromo jak cholera (nic nie oddaje ukształtowania pionowego tego toru, żaden film, żadna gra). Profil trasy jest nieprzewidywalny i zróżnicowany, zakręty są ślepe, tarki są przerażająco wysokie, a warunki zmienne. Z każdej strony coś się dzieje, wyprzedzasz, jesteś wyprzedzany. Są awarie, wycieki płynów, wypadki. Ciężko przejechać zupełnie czyste okrążenie, w którym nie spotkasz żółtej flagi spowodowanej kolejnym autem, które pojechało nie tam gdzie kierowca chciał (pisałem, że mierzenie czasów zazwyczaj nie ma sensu?). Skupienie musi wynosić 100%, głowa na karku, a oczy na lusterkach, inaczej może być problem.
Z pozytywów, na suchym jest mega przyczepnie. Asfalt klei aż miło 😀
Presja minimalna = zabawa maksymalna
Można zapytać jaki sens takiego toru i całej wyprawy tam, skoro ciężko poczuć tą rywalizację, skoro ciągle coś nam przeszkadza, skoro mierzenie czasów nie ma sensu (a nawet jest oficjalnie zabronione). I tu chyba utknąłem, bo ciężko to wytłumaczyć słowami, to raczej trzeba poczuć. Nurburgring jest takim miejscem, w którym każdy z wyścigowych freaków, w głębi duszy czuje się jak w domu, czuje, że dla takich chwil właśnie jest w tym racingowym światku. Wjeżdżając na nitkę, nie masz potrzeby robienia wyniku, jesteś tu i teraz, cieszysz się każdym kolejnym zakrętem czy hopką, machasz do fotografów, łapiesz się na krótkie lub dłuższe gonitwy z randomowymi autami, po czym pokazujesz im “lajka” na koniec okrążenia w podziękowaniu za fajną zabawę. A potem? Decydujesz, czy robisz kolejne kółko, czy jedziesz wychillować jeżdżąc pięknymi trasami, idziesz zjeść, czy pogadać z ziomkami na którymś punkcie widokowym.
—
Mógłbym pisać jeszcze dużo, bo tematów jest mnóstwo (np. wynajem Ring-Taxi!!!), ale daruję Wam, zostawiając trochę do samodzielnego odkrycia przy następnych okazjach.
Na sam koniec, już podsumowując tą część zostawiam Wam taki fajny cytat, nie mam pojęcia czyj, bo krąży już od dawna po necie:
“Na Nurburgringu nie zaimponujesz nikomu, a możesz ośmieszyć się przed wszystkimi”
To prawda w 100%. Każdy kto chce siłą to zmienić, w najlepszym wypadku kończy w kompilacji faili, a w najgorszym w bandzie i z długami. Dlatego śrubowanie rekordów zostawcie sobie na polskie tory, przynajmniej przez pierwsze kilkanaście-kilkadziesiąt okrążeń 🙂
Parę faktów na koniec
Kończąc już ten wywód, chciałbym zachęcić wszystkich, do odbycia takiego tripa i postawienia nogi na tej świętej ziemi. Nie będę pisał, że warto “choć raz w życiu” tam pojechać, bo tak się nie da. Od pierwszego dnia po powrocie do domu, myśl o kolejnym wyjeździe będzie siedziała w głowie jak jakiś pasożyt, którego nie da się usunąć. Będzie wierciła w głowie i stale powracała. Na Nurburgring nie da się pojechać raz. Tym bardziej, że miejsce to jest gigantycznie demonizowane przez wszelkiej maści youtuberów, podających niebotyczne koszty, tworząc otoczkę elitarności i niedostępności tego miejsca, a rzeczywistość jest zupełnie inna (co ma swoje dobre i złe strony).
Wyjazd na Nurburgring nie musi kosztować kilkukrotnie więcej niż udział w tradycyjnym trackdayu/zawodach. Licząc prosto, przy założeniu że mamy sprawne i przygotowane (opony, hamulce) auto potrzebujemy:
– weekend + 1-3 dni urlopu
– 500-2000zł na noclegi, zależnie od terminu, długości pobytu, standardu i szczęścia
– 150zł (35e) na każde okrażenie toru (dla większości osób 5-10 w ciągu weekendu to aż nadto)
– 1000-1500zł za paliwo na dojazd (zakładając jazdę na kołach) + paliwo na tor
– opcjonalnie: koszt wynajmu lawety
– koszty życia przez kilka dni na miejscu
Na koniec kilka zdań, które w tej lub podobnej formie usłyszałem podczas wyjazdu. Może strzelam sobie w stopę, niektórymi tymi cytatami, ale sam, muszę przyznać, że z większością z nich sie zgadzam:
“Ja pierdole, tyle lat zmarnowane. Miałem tu przyjechać już dawno”
“Dobra Jarzomb, szukaj terminu na jesień”
“Pierdole te torowe gruzy. Seria FN2, semislick, Bilstein B14 i git”
“Wolę jeden wyjazd na ring niż 3 trackdaye w Polsce”
“Następnym razem bierzemy też rowery”
“Za rok na lepszej oponie albo innym autem”
Nie mam więcej komentarzy 😀
—
A co ze Spa-Francorchamps?
Trochę bardziej gorzką częścią wyjazdu jest Spa, które przez większość grupy zostało zupełnie odpuszczone, z jednej strony ze względu na zmęczenie aut jak i ich kierowców po kilku intensywnych dniach za kierownicą (a wyjazd na Spa mocno opóźniłby i wydłużył powrót do domu), ale i przez inną niż zwykle formułę jazd publicznych, która uniemożliwiała kupno pojedynczych sesji, wymuszając na uczestnikach płatność za cały trackday (4x25min). Nie każdy był chętny na tak dużą ilość jazdy za niemałą kasę. Jednak mieliśmy reprezentantów w osobach Pawła i Kasi Żelazo którzy jako jedyni zdecydowali się na udział w trackdayu na Spa swoją Fiestą ST. Przytoczę tu cytat Pawła dotyczący jego doświadczeń z tej części wyjazdu:
“Tor zajebisty, chociaż brakuje mocy w takiej Fieście na podjazdach i na prostych. Jak patrzę na onboard to nic się tam nie dzieje, takie czekanie na zakręty. Za kierownicą tak tego nie czuć, cały czas ogień. Jedną sesję jeździła Kaśka – jej się bardziej podobało niż na Nurburgringu, ze względu na mniejszą ilość samochodów i większy porządek na torze (np. wyświetlane niebieskie flagi). Generalnie, mamy ochotę jeszcze raz w tym roku pojechać”
—
Jedno jest pewne, kolejne Nurburgring Tripy przed nami. Mamy nowe doświadczenia, nowe wnioski i pomysły jak zrobić to lepiej, wykorzystując w pełni potencjał tego cudownego miejsca. Dlatego śledźcie nasze social media i bądźcie na bieżąco. Jak to się mówi, stay tuned 😀
Pozdrawiam,
Jarzomb
PS.
Już w ten weekend ma miejsce wyścig długodystansowy ADAC RAVENOL 24h Nurburgring. Polecam oglądanie tych zmagań, po pierwsze dlatego, że widok tych potworów pędzących po takim torze w środku nocy to kosmos, a po drugie, że być może gdzieś na relacji dostrzeżecie ślady naszej obecności tam. Jeśli komuś rzuci się w oczy grafitti, z dużym ale koślawo narysowanym logo VTEC Cup, to podeślijcie screena 😀 Dla pierwszej osoby będzie nasza czapeczka 😀 (UWAGA! Uczestnicy wyjazdu nie biorą udziału).
I na koniec galeria różnych zdjęć od naszych uczestników 😀 Kolejność losowa.